Wróciłem właśnie z dużej Konferencji Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej w Serocku.
W ciągu 3 dni (13-15.06.) ponad 1500 przedstawicieli branży dyskutowało, wymieniało doświadczenia i analizowało wyzwania. A wśród nich spora reprezentacja podmiotów „tradycyjnej” gospodarki morskiej, zrzeszonych nie tylko w Zachodniopomorskim Klastrze Pomorskim, ale również PFTM, czy w najbardziej wind0ffshorowym PTMEW.
A poniżej kilka moich gorących przemyśleń.
Wiatr na lądzie
Temat lądowej energetyki wiatrowej został zdominowany przez informację, że 13 czerwca 2022 stały komitet Rady Ministrów zaakceptował projekt zmiany ustawy, znacznie łagodzącej dotychczasowe restrykcje.
Nie każdy wie, ale obowiązująca od 2016 r. ustawa odległościowa, to akt prawny, który – pisząc delikatnie – w sposób nie do końca przemyślany wprowadził tzw. zasadę 10H.
Elektrownia wiatrowa nie może być od tego czasu zbudowana w odległości mniejszej niż dziesięciokrotność wysokości turbiny z uniesionymi łopatami od zabudowań mieszkalnych oraz form ochrony przyrody i lasów.
Ustawa ta zastopowała rozwój lądowej energetyki wiatrowej i doprowadziła do upadku wielu firm z branży.
Po proponowanych zmianach w szczególnych przypadkach to gminy będą decydować o wyznaczaniu lokalizacji elektrowni wiatrowych w ramach lokalnej procedury planistycznej. Określono minimalną odległość turbin wiatrowych od zabudowań na 500 m.
Ustawa ma być uchwalona podobno na najbliższym posiedzeniu Sejmu.
To na pewno pozytywna informacja dla branży.
Wiatr na morzu
Drugim obszarem dominującym tegoroczną konferencję był postępujący rozwój morskiej energetyki wiatrowej (MEW).
O ramach prawnych i porozumieniu sektorowym pisałem już wcześniej:
>>> Budowa farm wiatrowych na Bałtyku – ramy prawne dla polskiego łańcucha dostaw
>>> SECTOR DEAL, czyli porozumienie sektorowe na rzecz rozwoju morskiej energetyki wiatrowej w Polsce
I o ile w przypadku MEW też dominował optymizm, tak jednak zaczął się mieszać z rynkowym realizmem.
Pierwsza faza budowy MEW (5,9 GW) została już rozpisana.
Druga faza (na kolejnych 11 lokalizacji o łącznej mocy ok. 11 GW) jest w fazie przetargowej. Złożono w niej ponad 100 wniosków. Rywalizacja o prawo do budowy MEW jest zatem bardzo zacięta. Niestety szczegółowe regulacje określające procedurę i kryteria rozstrzygnięć są dość skomplikowane i niejasne. Natomiast pierwsze decyzje poznamy pewnie do końca tego roku.
Coraz odważniej mówi się również o dalej idących planach rozwoju MEW w kolejnych latach. Fachowcy szacują dodatkowy potencjał na poziomie dalszych 13 GW.
Local content
Obserwując rozwój tego rynku i pomimo zapisów porozumienia sektorowego niezmiernie trudno jest mi uwierzyć, że polski wkład w budowę I fazy MEW będzie wyższy niż 10 %.
Przyczyn jest wiele.
Wśród nich na pewno wybija się poukładany system łańcuchów dostaw, na których opiera się praca największych deweloperów. Na poziomie międzynarodowym biorą w tym udział jedynie nieliczne polskie firmy. Pozostałe, pomimo szeregu obligatoryjnych dialogów technologicznych, nie liczą na wiele, czekając na ewentualne szanse zastąpienia najsłabszych ogniw w tych łańcuchach (czemu może sprzyjać aktualny stan światowej gospodarki postcovidowej oraz w okresie wojny w Ukrainie).
Istotną przyczyną ograniczonego dostępu polskich przedsiębiorców jest również bardzo wysoki poziom usług i produkcji. Nieustannie rozwijający się proces technologiczny oraz coraz większa moc planowanych i instalowanych turbin (aktualnie mowa jest o instalowaniu 10-12 MW, a w planach są już nawet 15 lub nawet 20 MW), mają wpływ na łączne gabaryty i technologię stosowanych konstrukcji.
Doświadczenia zagraniczne (zwłaszcza brytyjskie) są tutaj dość transparentne, a o udziale w łańcuchu dostaw na poziomie 50 % nie będzie można myśleć dopiero wtedy, gdy na terenie Polski będą produkowane trafostacje i turbiny.
Tyle tylko, że moim zdaniem jakakolwiek władcza próba interwencji, wymuszająca konkretny poziom local content (obojętnie czy zgodna z unijnym prawem, czy nie), będzie po prostu nieskuteczna.
Nie widać tymczasem inicjatywy Skarbu Państwa w przygotowanie odpowiedniej ilości i jakości lądowych odcinków sieci energetycznych, co również może być – zwłaszcza patrząc przez pryzmat lądowego rozwoju OZE – skuteczną przeszkodą rozwoju branży.
Natomiast kolejna uchwała Rady Ministrów wskazująca „nowy port” instalacyjny, tym razem w Gdańsku (wcześniej była Gdynia), nie ma w praktyce istotnego znaczenia dla rynkowej oceny możliwości polskich portów przez budujących farmy deweloperów.
Nadal brakuje zdecydowanych i szybkich działań w niezbędną infrastrukturę (zwłaszcza w potencjalnych portach instalacyjnych tj. Gdyni, Gdańsku i Świnoujściu). W tej sytuacji (no, chyba że nastąpią znaczne opóźnienia z innych przyczyn) budowa MEW w I fazie oparta będzie niemal na pewno na portach zagranicznych. To spore niedopatrzenie. Bez odpowiednich decyzji na szczeblu ministerialnym, przyspieszających działania w ww. portach, sami mocno ograniczamy możliwości szerszego polskiego udziału w łańcuchu dostaw na tym etapie.
Można mieć tylko nadzieję, że nieco lepiej pójdzie nam z portami serwisowymi.
Flota i floating
Duże doświadczenia projektowe i stoczniowe dają nam natomiast nadal sporą szansę na budowę jednostek instalacyjnych (np. typu jack-up do instalacji turbin, czy typu HLV do instalacji fundamentów) oraz serwisowych (SOV, CTV).
Wydaje się zresztą, co wyraźnie akcentował przedstawiony w czasie Konferencji PSEW raport, że pojawia się tutaj w basenie Morza Bałtyckiego co najmniej na najbliższe 20 lat spora nisza.
Brakować będzie bowiem statków instalacyjnych (wszystkich rodzajów), co może stanowić istotną przeszkodę w terminowej realizacji planów inwestycyjnych.
Problem w tym, że projektowanie i budowa takiej jednostki (przystosowanej do stawiania MEW o potężnej mocy nawet 20 MW) powinno być przewidziane z dużym wyprzedzeniem (4 lat), tak aby mogła wejść do eksploatacji w odpowiednim czasie.
Otwarte pozostaje zatem pytanie, czy i który z polskich armatorów byłby w stanie udźwignąć taki projekt. Bez pomocy Skarbu Państwa również się raczej nie da. A można chyba spróbować i to zdyskontować. Czasu na decyzje pozostało jednak niewiele.
Z innych ciekawostek – sporo rozmawiano również o pływających wiatrakach (floating offshore wind). Jest to jeszcze systemowa przyszłość. Koszt ich produkcji w stosunku do tradycyjnej elektrowni morskiej opartej na wbitym w dno tzw. monopile jest nadal zbyt wysoki. Do tego sprawdzają się lepiej przede wszystkim na głębokościach powyżej 60 m. Wydaje się jednak, że w niedługim okresie może to być dobry kierunek inwestycyjny dla polskich podmiotów.
Wnioski
Weekend poświęciłem na szczegółową analizę Raportu „Polska energetyka wiatrowa 4.0”, zastanawiając się nie tylko nad prawnymi uwarunkowaniami branży (zwłaszcza wind offshore), ale także, czy i w jakim zakresie polscy przedsiębiorcy mogą nadal w tych zmianach wziąć udział.
Raport można pobrać TUTAJ >>> na stronie PSEW.
A co do rozwoju polskiej morskiej energetyki wiatrowej – jestem cały czas optymistą w tej sprawie.
Cała naprzód! 🙂
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }